After the murder of Edmund Ironside in 1016, Canute the Dane seized the crown
of Wessex, banishing Edmund's small sons, Edmund and Edward, to Sweden with a
'letter of death'. Drawing on sources from as far afield as Iceland and Kievan
Russia, this work offers an account of the extraordinary years of the princes'
exile.
Historia ta przenosi nas do XI wieku, kiedy to król Anglii i Danii Kanut zwany
Wielkim, doprowadził do skrytobójczego mordu na swoim rywalu Edmundzie
Żelaznobokim, z dynastii Wessex. Jego synów zaś – Edwarda i Edmunda – odesłał
do Szwecji z tajnym poleceniem, by chłopców zamordowano. Tak się jednak nie
stało, a obaj królewicze wyruszyli w wielką i tajemniczą podróż do Europy
wschodniej – na Ruś najpierw, a potem na Węgry. Jak skończyła się ich epopeja?
Tego dowiecie się już z treści książki. Oto jej fragmenty: Dla wszystkich,
którzy chcieli poznać przepowiednie na nowy rok 1013, astrologowie, wróżbici,
nekromanci oraz rzesza mniej konwencjonalnych przepowiadaczy przyszłości w
królestwie Wesseksu nie miała do zaoferowania niczego poza proroctwami zguby.
Wszystkie znaki były złe, a przepowiednie przerażające. Nawet najbardziej
wiarygodni obserwatorzy nieba przewidywali jedynie śmierć i zniszczenie. Mimo
to, w miarę upływu czasu, król Etherled (o urągliwym przydomku „Bezradny”)
zaczął spoglądać w przyszłość z nadzieją. Wprawdzie w tym roku Pańskim (jak
zresztą bywało od dwóch stuleci) langskipy wikingów pojawiały się u wybrzeży
Anglii, by łupić, grabić i palić bezbronne osiedla, to rozwinięto jednak nową
strategię walki z tymi najeźdźcami. Thorkell Wysoki ze swoją drużyną 3000
Jomswikingów zostali przekupieni zawrotną sumą 48 000 funtów w srebrze i
zostali przyjęci na służbę Anglii jako najemnicy. Długie okręty wikingów.
Śmierć Edmunda wstrząsnęła krajem. Nawet w tamtych czasach, gdy ludzie często
umierali nagle i gwałtownie, nieoczekiwana śmierć króla spowodowała wysyp
plotek i insynuacji. Był młody, zdrowy i o niezwykle mocnej budowie, zgodnie
ze swoim przydomkiem Żelaznoboki. Był również człowiekiem zdecydowanym i
bojowo nastawionym, zawsze w awangardzie walki z Kanutem, o nieokiełznanej
energii. Potrafił rządzić, gromadzić armię, ścigać wroga po całej Anglii i
zachęcać do oporu jej mieszkańców. Było zatem naturalne i usprawiedliwione, że
zarówno wtedy, jak i w kolejnych stuleciach ludzie zadawali sobie pytanie:
komu zależało na jego śmierci? Motyw zbrodni, o ile była to zbrodnia, może być
łatwo odkryty przez odpowiedź na pytanie „cui bono?”. Prowadzi ono, niczym
różdżka w ręku utalentowanego radiestety, wprost do Kanuta. Edmund był jedyną
osobą dzielącą Kanuta od przejęcia władzy nad całą Anglią. Jedno życie było
przeszkodą dla realizacji marzeń o podboju i potędze. Co więcej, Kanut nie
troszczył się zbytnio o delikatność swoich metod, a bezwzględny zamiar
pozbycia się wszystkich potencjalnych pretendentów do korony Anglii, który
ujawnił się w miesiącach następujących po śmierci Edmunda, odkrył jego
prawdziwe oblicze.
Oto przed Państwem długo wyczekiwana książka brytyjskiego autora węgierskiego
pochodzenia – Gabriela Ronaya. „Anglik tatarskiego chana” to owoc wieloletnich
trudów badawczych, kwerend i poszukiwań archiwalnych, analiz ikonograficznych
połączonych niezwykle subtelną intuicją autora. Autor zapoznaje nas z
postaciami, które – choć całkowicie nam nieznane – wywarły wielki wpływ na
losy Europy XIII wieku. Nikt nie wie przecież o tym, że najważniejszym
dyplomatą dworu wielkiego chana i najważniejszym przewodnikiem armii
mongolskiej wkraczającej do Europy, był były angielski duchowny i templariusz.
Postać ta, wspominana w wielu publikacjach, jest owiana mgłą tajemnicy tak
gęstą, że tylko ktoś naprawdę pewny swoich metod i racji, a także bardzo
odważny mógł spróbować ową mgłę rozwiać. No i wskazać personalnie kim był
Anglik, który znalazł się wśród Mongołów i rozpoczął tam służbę, której
efektem były katastrofy spadające na Europę jedna po drugiej. Żaden z autorów,
poza Gabrielem Ronayem nie dokonał personalnej identyfikacji tego człowieka i
nie udowodnił przekonująco, że racja jest po jego stronie. Autor książki
kreśli przed naszymi oczami ogromną panoramę epoki, czytelnik ma wrażenie, że
porwany jakaś wielką siłą szybuje nad kontynentem oglądając, w zmieniającej
się stale skali, postaci i wydarzenia przez nie inicjowane. Raz znajduje się
wysoko i obserwuje sunące po kanale La Manche okręty, dobijające do
francuskich brzegów, raz obniża lot i zagląda wprost do okien warownych
zamków, tajnych kancelarii, klasztornych refektarzy. Potem znów wzbija się
wysoko, by ujrzeć ogromne armie chana koncentrujące się zimą nad granicą
Polski i Węgier, a znów zniżywszy lot zobaczyć wielką jurtę, w której
Mongołowie, Chińczycy, Turcy i on – Anglik tatarskiego chana – uzgadniają
polityczne i militarne strategie mające zgubić Europę.