W książce Mizińskiej, niczym w kotle czarodziejki (dobrej czarownicy),
wymieszane są te trzy rodzaje miłości; mamy więc zagęszczony eliksir z Erosa,
Agape i Storge. Oto trzy składniki fundamentu tej książki i trzy główne
„napędy” Autorki. Jest też w tle i inny „napęd” zapewne – chęć, aby coś po
sobie zostawić, aby uwieczniając innych, i siebie uwiecznić. Jest to książka
przesycona poezją, dobrą poezją (na szczęście nie jest to proza poetycka), w
której wyraża się owa potrójna miłość'. Jacek Breczko (posłowie)
Dwie bardzo dziwne nie przystajace do pozostalych fotografie zaplataly sie w rodzinnym albumie Heleny ktory wraz z siostrami przegladaly niemal co niedziele Po obfitszym niz co dzien obiedzie bylo to stala ceremonia Jedno bylo straszniejsze od drugiego Pierwsze przedstawialo potworna zbrodnie dokonana przez trzech mezczyzn na ksiedzu Walenciku z Wilkowa podobno byli to Cyganie chcacy obrabowac kosciol Jeden z nich stal w rozkroku z uniesiona nad glowa proboszcza siekiera Najprawdopodobniej byla to fotografia obrazu namalowanego przez nieznanego malarza pod wplywem prawdziwego zdarzenia grob ksiedza Walencika faktycznie znajduje sie na wilkowskim cmentarzu Uwaga dziewczynek skupiala sie na tym malunku za kazdym razem wywolujac zgroze Fragment ksiazki
,,Od dziesięciu mniej więcej lat Pani Zo. ma swojego Gołębia. Choć może raczej
to Goląb ją ma. Ktoregoś dnia przysiadł na zewnętrznym, blaszanm parapecie jej
położonego na dziesiątym piętrze mieszkania. Nazajutrz Gołąb pojawił się o tej
samej porze, a otem owtarzał o sie to dzień w dzień. Kiedy opowiadała o tym
Mi., ta wyraziła przypuszczenie, że to może nie zwykły gołąb - ptak, lecz
dusza męża Pani Zo. Byli małżeństwem idealnym. Ukończyli te same studia,
pracowali razem w tym samym zawodzie, razem wykonywali wiele prac i je
wystawiali, czytali te same książki, słuchali tej samej muzyki, tańczyli
wyłącznie ze sobą. Znajomi i przyjaciele zwykle ich imiona wymieniali razem,
jakby chodziło o tę samą istotę. Gdy He., mąż Pani Zo., po krotkiej i
dramatycznej chorobie zmarł przedwcześnie tego samego dnia co mąż Mi., kobiety
zbliżyły się do siebie. Wspólnie spędzily pierwsze samotne Boże Narodzenie, a
potem obchodziły kolejne rocznice śmierci mężów. Zaczęły się coraz częściej
spotykać bez okazji. Aby uporać się z rozpaczą i załobą, Mi, pisała książki,
zaś Zo. tworzyła cykle grafik, które nazwała Medytacjami. Głównym motywem
pierwszego cyklu były kolumny. Wyrastające prosto z ziemi do nieba, ale gdzieś
po drodze albo do gory potrzaskane. Pozbawione kapitelu lub fundamentu. Czarne
kreski odcinały się boleśnie do okrutnego, białego tła. Cykl drugi zawierał
różne warianty czarnych abstrakcyjnych kresek na niebieskim tle. Milczenie
zakrzepłej czerni na nieludziej bieli ustąpiło wpogodzonemu błękitowi. Przy
trzecim cyklu Mi. przestała się już bać o Zo. Eksplodował on gwałtowną purpurą
zderzoną z nasconą czernią. Ogniste płomienie pochłaniały i triumfowały nad
martwotą. Gołąb przyfrunął na parapet właśnie wtedy. Wszyscy znajomi namawiali
Zo. żeby mu nadała jakieś imię, w końcu to długoletni znajomy. Ona jednak
stanowczo odmawiała: - Wiem na pewno, że ten gołąb, to Gołąb. I on to wie. W
mówieniu nie widać różicy między malymi a wielkimi literami. Ale Mi. Ją
słyszała i rozumiała.'